piątek, 15 marca 2013

Rozdział III

"Chciałbym Cię o coś poprosić. Wiem, że to znów, że wciąż i że kolejny raz. Obiecuję-ostatni. Ale miej tę prośbę na wierzchu pośród wszystkich składanych w Twe serce.
Nie pozwól, by to, co było, upadło pod ciężarem nasilającej się wciąż codzienności. Pamiętaj o mnie w tym wszystkim, co się wokół Ciebie roztacza i roztaczać jeszcze bardziej będzie.
To nic, że nasze oddech rzadziej będą się złączać we wspólnym tańcu; to nic, że trwamy na przekór czasu. Pielęgnuj nieustannie mój obraz w swym sercu..." -Poison.

Pierwszym, co widzę dzisiejszego ranka są zatroskane oczy Ryana, które sprawiają, że moje serce zaczyna wybijać radosne rytmy, choć brzmi to niedorzecznie. Blondyn uśmiecha się do mnie niezwykle seksownie i całuje w nos. Przez moje ciało przechodzi przyjemny dreszcz.
Przeciągam się na łóżku niczym wielki kot, choć to czym mam się stać z pewnością go nie przypomina. 
-Jak się spało? -pyta Ryan posyłając mi kolejny uśmiech.
Mam wrażenie, że zaraz się rozpłynę i pierwszy raz w życiu przestanę kontrolować. Przychodzi mi na myśl pyszna bita śmietana, płynna mleczna czekolada i świeże soczyste truskawki. Zdecydowanie powinnam się zbadać, myślę.
-Dobrze. -odpowiadam również się uśmiechając. 
Odsuwam się od Ryana i podnoszę z łóżka. Poprawiam wielką niebieską bluzkę na krótki rękaw z nadrukiem supermana, której używam jako koszuli nocnej, po czym podchodzę do szafy. Wyciągam z niej ciemne rurki, czarne glany i tego samego koloru luźną bluzkę na krótki rękaw z białym nadrukiem Marilyn Monroe. Odwracam się spoglądając na Ryana. Uśmiecham się szeroko zauważając, iż jego oczy zmieniły barwę na czarną. A co jeśli T-shirt, który mam na sobie jest za krótki?, przechodzi mi przez myśl. Czuję jak pieką mnie policzki.
-Idę do łazienki. Zaraz wracam. -rzucam i znikam za drzwiami.

~*~

Po wykonaniu porannej toalety, ubieram się. Zakładam przez głowę bluzkę, po czym wciągam na tyłek ciemne rurki. Na koniec przyszedł czas na glany. Męczę się chwilę przy sznurówkach. W końcu się prostuję i staję przed lustrem. Widzę swoje blade ręce i filigranową figurę, którą odziedziczyłam po rodzicielce. 
Czemu ja muszę być taka niska?, pytam samą siebie.
Przenoszę wzrok na swoją twarz i wzdycham głośno. Czas zdziałać cuda. Sięgam po czarny tusz, którym pociągam swoje długie rzęsy, by podkreślić obsydianową barwę oczu. Na koniec biorę czerwoną szminkę, którą maluję usta. Włosy upinam w niesfornego koka.
Częściowo zadowolona z uzyskanego efektu, wychodzę z łazienki. Nie byłabym sobą gdybym czegoś nie zrobiła.
Wpadam na Tylera, który niesie kubek świeżej, gorącej i kusząco pachnącej orzechowej kawy, która oczywiście ląduje na mojej bluzce. W pośpiechu zdejmuję górną część ubrania, by się nie poparzyć. Wściekła jak osa spoglądam na brata, który szczerzy się do mnie jak nienormalny. Zaplanował to. Tylko jaki miał w tym cel? Co chciał osiągnąć? Zdenerwować mnie? Brawo! Udało mu się.
Wdech, wydech, wdech, wydech.
-Sorry, siostra. -mówi robiąc ni to skruszoną ni zadowoloną minę.
Czuję jak coś w środku mnie aż wrze z wściekłości. Rozsądek jednak podpowiada mi, że tak naprawdę to moja wina, że wpadłam na Tylera. Niestety szybko cichnie pozwalając mi działać na własną rękę. 
Wdech, wydech, wdech, wydech.
-Co ty, do cholery, sobie myślisz, co?! Mógłbyś uważać jak chodzisz z tą cholernie gorącą kawą! A jak byś mnie poparzył to co wtedy?! Zacząłbyś panikować i nic więcej! Sorry bardzo, ale ja nie leczę się tak ekspresowo jak ty! -wybucham.
-Przeprosiłem. -mówi.
Wdech, wydech, wdech, wydech.
-Wiesz co?! Wypchaj się tymi swoimi przeprosinami! Tą bluzkę kupiłam kilka dni temu! A teraz z łaski swojej użyj odplamiacza oraz swych ślicznych rączek i leć mi to wyprać, idioto! -krzyczę rzucając w niego górną częścią ubrania, po czym odwracam się na pięcie i wchodzę do swojego pokoju.
Widok blondyna natychmiast mnie uspokaja.
Ryan siedzi na łóżku w samych bokserkach i czyta książkę zatytułowaną "Pokuta" autorstwa Anne Rice.
Unoszę jedną brew i opieram rękę o biodro.
-Serio? "Pokuta"? Od kiedy wierzysz w Boga? -pytam.
-Skoro jest zło, co udowadniam własnym istnieniem, to jest i dobro. Logiczne. -odpowiada nawet na mnie nie patrząc.
Otwieram szafę i wyjmuję z niej zwykłą czarną bokserkę z szarym nadrukiem w kształcie krzyża.
-Ryan. -mówię zakładając bluzkę przez głowę. -Nie jesteś zły. Przecież dobrze o tym wiesz. To nie twoja wina, że masz matkę, która jest... Tym kim jest. 
Nie odpowiada. Chrząkam głośno, by na mnie spojrzał jednak on tego nie robi. Uparcie gapi się w książkę śledząc tekst. Podchodzę do niego wolnym krokiem. 
-Ryan, spójrz na mnie. -mówię, a on unosi głowę i patrzy na mnie mętnym wzrokiem. -Wszystko w porządku? -pytam. 
Kiwa głową. Jego tęczówki mają odcień zgniłej zieleni. Zupełnie jakby nie mogły zdecydować się czy przybrać czarny kolor, czy też soczysto zielony.
Moje spojrzenie wędruje nieco niżej. Widzę umięśnioną klatkę Ryana o lekko złocistym odcieniu. Przychodzą mi na myśl idealnie dopieczone gofry z brzoskwiniami. Przez moje ciało przechodzi przyjemny dreszcz. 
Kłania się pokój bez klamek.
-Wiesz może o czym Twój brat chce ze mną porozmawiać? -pyta blondyn zamykając książkę. 
-Nic mi nie wiadomo na ten temat, ale w każdym razie wychodzę. Pójdę się przejść. Może wpadnę do Cynthii... Nie widziałam jej od kilku dni. -wzdycham. -Długo zajmie Ci rozmowa z Tylerem?
Wzrusza ramionami sięgając po spodnie. 
-Nie mam pojęcia, Ness. -odpowiada. -Ale proszę Cię, weź ze sobą telefon. Zadzwonię do Ciebie. -mówi podając mi moją komórkę.
Lubię, gdy Ryan mówi do mnie zdrobniale, ale Ness? Przypominam potwora z Loch Ness? Może ma na myśli małą Nessie ze Zmierzchu? Albo moja wyobraźnia postanowiła strajkować i podsuwać mi niezbyt normalne myśli.
Biorę telefon i chowam go do kieszeni spodni. Odwracam się na pięcie, po czym wychodzę z pokoju.
Idę niebiesko-białym korytarzem ozdobionym obrazami mojej matki, po czym schodzę po schodach.
Witają mnie okrzyki "chłopców" oglądających mecz, których ja osobiście postrzegam jako bandę zwierząt, którym jakimś cudem udało się uciec z zoo. 
-Strzelaj! Traf, do cholery, w tą popieprzoną bramkę! -wydziera się Connor.
-O mój Boże! On ma najseksowniejszy tyłeczek jaki w życiu widziałem! -krzyczy podekscytowany Jason.
Wzdycham głośno. Czy oni nie mogą być normalni? Niech sobie już będą tymi nieludźmi, ale przynajmniej mogli by być zdrowi psychicznie... Ewentualnie dojrzali emocjonalnie.
Schodzę z ostatniego schodka uważnie gapiąc się po czym stąpam, by czasem się nie potknąć. Niestety nie zauważam brata Liliany, który pędzi mi na spotkanie. Po chwili znajduję się w jego objęciach, obracając się razem z nim wokół własnej osi. Po kilku minutach duszenia w żelaznym uścisku, stawia mnie na podłodze.
-Kochana, jak ty ślicznie dziś wyglądasz! -mówi całując mnie w policzek. 
Uśmiecham się do niego. Jedyny zwierz, który potrafi zrozumieć kobietę i zachowywać się przynajmniej w połowie jak normalna ludzka istota.
-Dzięki, Jason. Ty też świetnie wyglądasz. -odpowiadam całkiem szczerze. 
Brat Liliany ubrany jest w granatowe trampki, ciemne rurki, szarą bokserkę i rozpiętą niebieską koszulę w szaro-czarną kratkę. Takie barwy idealnie kontrastują z jego lekko przydługimi,  potarganymi, marchewkowymi włosami.
-Dziękuję, skarbie, jednak po dłuższym namyśle wyglądasz jakbyś wybierała się na pogrzeb. Za mało tu kolorów. 
Wzruszam ramionami.
-Nigdy nie wiadomo co czeka nas jutro. -szepczę, jednak wiem, że rudzielec mnie słyszy.
-Święta prawda, Iness. 
-A teraz wybacz, skarbie, ale wychodzę. -całuję go w policzek i oddalam się w stronę drzwi frontowych. -Do zobaczenia! -rzucam przez ramię chwytając czarną skórzaną kurtkę i wychodząc z domu.

~*~
 
Jest już ciemno, a ja od dobrych kilku godzin włóczę się bez celu po lesie nie mogąc znaleźć swojego miejsca. Odczuwam irracjonalny niepokój. Nie potrafię sprecyzować skąd się wziął. Po prostu jest. Zadzieram głowę i patrzę w górę, ponad korony drzew. Na niebie widnieje srebrna tarcza księżyca.
Jutrzejszy dzień nie będzie należał do najłatwiejszych, jako że mój partner nie jest zmiennokształtnym. Będę musiała przejść przemianę sama i znieść ból jaki ześle na mnie ta srebrna kulka, która mi się przygląda. Wiem, że nie jestem na to gotowa. I wiem, że nigdy nie będę na to gotowa. Nie chcę być zmiennokształtną. Chcę być człowiekiem. Normalną osobą, która nie ma bladego pojęcia o istnieniu nieludzi.
Jednak wiem, że mogę nie przeżyć jutrzejszego dnia i nigdy nie zobaczyć tego, co rodzi się między Lilianą, a Tylerem. Nie poczuć dodających otuchy ramion Ryana. Nie usłyszeć paplania Jasona na temat mody i świetnych męskich tyłeczków. Nie ujrzeć flirtującej Cynthii z pierwszym lepszym facetem. Oraz nie zauważyć tęsknych spojrzeń Rhysa i Connora rzucanych w moją stronę.
Wzdycham cicho i siadam na mchu ukrywając twarz dłoniach.
Nagle słyszę trzask gałązki i znajomy głos, który szepcze mi prosto do ucha tak dobrze zapamiętane przeze mnie trzy słowa.
-Mo bann ri...

____________________________________________
Mam nadzieję, że rozdział jakoś wyszedł.
Pozdrawiam i dziękuję za miłe słowa oraz
odwiedzanie mojego bloga. ^^

3 komentarze:

  1. Hej kochana :) Rozdział wyszedł Ci niesamowicie dobrze :) Strasznie mi się podoba :) Było parę zabawnych momentów jak np gdy Taylor wylał tą kawę i poplamił bluzkę :D Zupełnie jakbym widziała moją kłótnię z bratem :D
    Och chyba każda dziewczyna chciałaby mieć takiego chłopaka jak Rayan :D
    Oczywiście czekam na następny rozdział :)
    Może powinnaś zacząć jakoś reklamować bloga bo wygląd jest świetny a opowiadanie też jest mega interesujące? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za miłe słowa, które tak bardzo motywują mnie do dalszego pisania.
    Co do Ryana... Chłopak idealny. A może nie? Dobra, będę cicho. Pozostańmy przy ideale. ;)
    Jeśli chodzi o reklamowanie bloga... Może powinnam, a może nie. Należę do licznych, a może nielicznych istot, które zdają się na los.
    Wieczni optymiści... x.x
    Pozdrawiam i jeszcze raz dziękuję. ;3

    OdpowiedzUsuń
  3. Oh świetny rozdział! Jak zawsze, wciągający i lekki :D super połączenie.
    Pozdrawiam i pędzę czytać dalej :>

    OdpowiedzUsuń