"Rozstanie boli tak bardzo dlatego, że nasze dusze stanowią jedno. Może zawsze tak było
i może na zawsze tak pozostanie. Może przed tym wcieleniem żyliśmy po tysiąc razy i w każdym życiu siebie odnajdowaliśmy. I może za każdym razem z tego samego powodu nas rozdzielano. Co oznaczałoby, że dzisiejsze pożegnanie równa się pożegnaniu sprzed dziesięciu tysięcy lat
i stanowi preludium przyszłego pożegnania. " -Nicholas Sparks
i może na zawsze tak pozostanie. Może przed tym wcieleniem żyliśmy po tysiąc razy i w każdym życiu siebie odnajdowaliśmy. I może za każdym razem z tego samego powodu nas rozdzielano. Co oznaczałoby, że dzisiejsze pożegnanie równa się pożegnaniu sprzed dziesięciu tysięcy lat
i stanowi preludium przyszłego pożegnania. " -Nicholas Sparks
Pięć miesięcy wcześniej.
Idę ciemną uliczką Brooklynu, oświetlaną jedynie przez blade światło ulicznych latarni. Wiem, że ktoś za mną podąża. Słyszę niespiesznie stawiane kroki odbijające się echem od pogrążonej w ciszy ulicy. Czuję zapach piżma, wody kolońskiej oraz whiskey.
Gdyby ktoś mnie teraz zabił nikt by się tym nie przejął, myślę. Czasem wydaje mi się, że tak jest naprawdę. Istnieje tylko mały, lecz kolorowy świat gdzie wstęp mam tylko ja. Jednak czy zdaję sobie sprawę z tego, jak inni mnie lubią? Liliana, mój brat oraz nasza paczka z pewnością by za mną tęsknili. Znam ich.
Ojciec by się tym nie przejął. Ma kolejne tournee i zapewne zajęty jest zadowalaniem swoich (psycho)fanek. Matka zaś, nie żyje od jedenastu lat. Została napadnięta i zamordowana przez nowojorski gang w mojej obecności. Dalszej rodziny nie mam, jeśli nie liczyć wujka Luke'a siedzącego w psychiatryku od dobrych kilku lat. Do dnia dzisiejszego twierdzi, że odwiedzają go zmarli, a sama śmierć szepcze mu do ucha.
Biorę głęboki wdech i przyspieszam kroku. W głębi duszy mam nadzieję, że nieznajomy odpuści i pójdzie nękać kogoś innego, jednak nic takiego się nie dzieje.
Spuszczam głowę i skręcam w boczną uliczkę.
Mój prześladowca, o ile mogę go tak nazwać, idzie za mną. Zaciskam dłonie w pięści i powoli je rozluźniam. Przykre wspomnienie powraca...
- ...99 i 100. -powiedziała mała dziewczynka uśmiechając się od ucha do ucha. Potrząsnęła główką, a jej orzechowe loki zaczęły podskakiwać wokół niej niczym sprężynki.
-Ślicznie! -wykrzyknęła czarnowłosa kobieta, wlepiając w dziewczynkę dumne spojrzenie fiołkowych oczu. Przycupnęła, by złożyć czuły całus na zarumienionym policzku małej brunetki. Uśmiechnęła się do niej czule i spytała. -A umiesz policzyć do 200, kochanie?
-Nie, mamusiu. -odpowiedziała spuszczając główkę.
-Jesteś zdolna, skarbie. Na pewno się nauczysz. -powiedziała kobieta i wyprostowała się, wygładzając jedwabny materiał spódnicy.
Dziewczynka podniosła główkę i rozejrzała się czując nieracjonalny niepokój. Nie wiedziała skąd się wziął, jednak znikł, gdy mała brunetka spojrzała na czającego się w pobliżu mężczyznę w długim ciemnym płaszczu. Uśmiechnęła się do niego, a on powiedział coś, co mogła usłyszeć tylko ona.
-Nie obawiaj się. Nic Ci nie będzie. Zawsze Cię obronie, mo bann ri*.
Gdy już otwierała malutkie usteczka, by odpowiedzieć, coś zauważyła.. A owym czymś było kilku nadbiegających mężczyzn. Nagle poczuła ogromny strach. Szturchnęła czarnowłosą i wskazała paluszkiem szybko przemieszczającą się grupkę.
Kobieta zasłoniła sobą dziecko i szepnęła "uciekaj", jednak dziewczynka wciąż za nią stała.
Mężczyźni do nich dotarli. Wyszarpnęli czarnowłosej torebkę, a jeden z nich wyjął pistolet kalibru 9 mm. Dziewczynka odruchowo cofnęła się parę kroków w tył.
Nagle usłyszała wystrzał. Bezwładne ciało kobiety opadło na chodnik, na którym powoli tworzyła się szkarłatna kałuża. Mężczyźni odbiegli. Mieli to, co chcieli.
-Mamo! -krzyknęła dziewczynka zalewając się łzami i padając na kolana tuż obok zwłok swojej rodzicielki.
Nie chcę skończyć tak, jak moja matka. Zaczęłam powoli się odwracać, by stanąć twarzą w twarz z moim prześladowcą. Patrzę na niego i widzę wysokiego mężczyznę z ciemnymi, lekko przydługimi, roztrzepanymi włosami i kilkudniowym zarostem, jednak nie dostrzegam jego oczu. Po nich zawsze rozpoznaję kto jakie ma zamiary.
Nieznajomy uśmiecha się, a ja dostrzegam metaliczny błysk w jego prawej dłoni. Cholera, ma nóż, myślę.
Nie mogę się ruszyć. Strach przed śmiercią mnie paraliżuje. Chcę krzyknąć, ale nie potrafię.
Mężczyzna przybliża się do mnie i jednym ostrym pchnięciem wbija nóż w moją pierś. Patrzę w dół. Widzę jak krew barwi na czerwono moją brzoskwiniową bluzkę. Po chwili obraz zamazuje mi się przed oczami. Upadam, lecz nie czuję bólu w chwili zetknięcia się z twardą powierzchnią. Lężę na betonie tak jak niegdyś moja matka.
-Mo bann ri... -słyszę czyjś szept.
Nagle czuję coś ciepłego na swoich wargach, ale to znika równie szybko jak i się pojawiło. Po chwili wszystko ogarnia ciemność, tuląc mnie do snu...
Teoretycznie ja, Iness Melody Katherine Winslet, powinnam być martwa.
*mo bann ri- moja królowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz