sobota, 9 marca 2013

Rozdział I

"Chcę Ci przypomnieć siebie taką, jaką byłam przez te wszystkie lata, które mijały nam wspólnie, dni - podczas których nasze myśli płynęły równolegle, świadome swojej bliskości, wystarczyło napisać list, wyciągnąć rękę, żeby napotkać Twoje słowa, Twój przyjazny gest. Chcę przywołać naszą przeszłość, naszą wspólną przeszłość, chcę żebyś na tych kartkach, które białe jeszcze piętrzą się przede mną, odnalazł drganie mojego żywego serca." -Halina Poświatowska

Patrzę na Ryana i uśmiecham się do niego. Kręci głową zdegustowany, ale mimo to dostrzegam, że kąciki jego ust są uniesione.
-Jak mogłaś pomylić Papę smerfa z Gargamelem? -pyta obserwując mnie uważnie swoimi słodkimi szmaragdowymi oczkami. Zastanawiam się przez chwilę czy zdaje sobie sprawę z tego, jaki jest przystojny. Średniej długości jasne włosy zazwyczaj są roztrzepane, jednak to tylko dodaje mu uroku. Zielone oczy lustrują z rozbawieniem, ale i swego rodzaju powagą otoczenie. Lekko opalone umięśnione ramiona wprost błagają by się w nie wtulić. Mogłabym się założyć, że nie jeden anioł pozazdrościłby mu urody.
Jednak Ryan jest przeciwieństwem anioła i ja doskonale o tym wiem.
Wzruszam ramionami.
-Bo ja w przeciwieństwie do Ciebie nie oglądam Smerfów. -odpowiadam wytykając język. Blondyn zanosi się krótkim śmiechem. Spogląda na mnie i już otwiera usta by zaprzeczyć, gdy przerywa mu inny, surowy głos.
-Panie Waller, Panno Winslet, poromansujecie po lekcji! -mówi nauczyciel wykrzywiając pokrytą bruzdami twarz w dziwnym grymasie i  przyglądając nam się karcąco. Czuję jak pieką mnie policzki. Spuszczam głowę, by moją twarz przysłoniła kurtyna orzechowych loków. Ryan szturcha mnie łokciem, jak można się domyślić, by skomentować uwagę czarnowłosego belfra. Jednak ja go ignoruję i uparcie wpatruje się w blat ławki. Nagle dostrzegam trzy słowa napisane pochyłym pismem, które brzmią: Mo bann ri. Mrugam kilkakrotnie i ponownie przyglądam się ławce, lecz widzę napisu. Mam ochotę stąd wybiec, wrócić do domu, zagrać na mojej kochanej Florence, czarnej gitarze elektrycznej i zaśpiewać moją ulubioną piosenkę napisaną przez Tylera, mojego starszego brata. Zaciskam dłonie na blacie, by pozbyć się pokusy.
Zerkam na nauczyciela, który tłumaczy i tak niesłuchającym go uczniom losy Stanów Zjednoczonych w XVII wieku. Po chwili słyszę dźwięk obwieszczający koniec lekcji, który tak bardzo kocham. Porywam brązową skórzaną torbę i pędzę do wyjścia. Na szkolnym korytarzu roi się od nastolatków w różnym przedziale wiekowym. Jedni są pełnoletni, inni jeszcze nie. Przepycham się przez tłum by dotrzeć do wielkich szklanych drzwi, za którymi czeka na mnie mój ukochany starszy brat razem z Lilianą i zapewne Ryanem, który będzie narzekał na moje tempo przemieszczania się. Otwieram drzwi i wdycham świeże, lecz chłodne powietrze. Rozglądam się dookoła zdziwiona faktem, iż nigdzie nie dostrzegam Tylera razem z dwojgiem moich przyjaciół. Schodzę po marmurowych schodach. Nadal ich nie widzę. Kieruję się na parking, gdy zamieram w pół kroku. To, co zauważam z pewnością nie jest normalne. Z resztą... Co w dzisiejszych czasach jest normalne? 
Liliana klęczy w szarym garniaku z bukietem różowych róż przed Tylerem, który stoi na jednej nodze odzianej w balerinki Cynthii w także różowej SUKIENCE na ramiączka, teatralnie się wachlując. 
-Co.. tu.. do.. -zaczynam, jednak przerywa mi głos Ryana. 
-Tu jesteś! Szukałem Cię, Iness. Szybko mi zwiałaś. -mówi podchodząc do mnie i szczerząc się od ucha do ucha. Obejmuje mnie jedną ręką, jednak widząc moje zdziwienie, marszczy brwi. 
-Ej, co jest? -pyta. 
-Patrz. -mówię wskazując palcem moją przyjaciółkę, która dopiero teraz zauważyła, że tu jesteśmy. Ryan cofa się ode mnie kilka kroków i przygląda się to Tylerowi, to Lilianie. Po chwili wybucha śmiechem zginając się w pół. 
-Hej, założyliśmy się z bratem Liliany o stówę, że to zrobimy. Serio miałem dać mu moją forsę? -pyta Tyler stawiając powolne kroki w kierunku lasu wraz z moją przyjaciółką szczerzącą się od ucha do ucha z powodów mi nie znanych. Wzdycham głośno. 
-Nieważne... -mówię szturchając pokładającego się ze śmiechu blondyna nogą. -Skończyłeś już? -pytam lekko zirytowana. Kręci głową niezdolny odpowiedzieć, gdyż z jego ust wychodzą same niezidentyfikowane dźwięki. -A chcesz dostać z glana? -grożę mu wiedząc, że to na niego podziała. 
Po chwili zauważam, że już stoi obok mnie otaczając ramieniem moją talię. 
-Odwieźć Cię do domu? -pyta. Zastanawiam się przez chwilę czy nie zaproponować mu przespania się u mnie. Wiem, że nie lubi przebywać w domu ze względu na ojca alkoholika. W końcu podejmuję decyzję.
-Jasne. -odpowiadam i wspinam się na palcach by złożyć na jego ustach czuły pocałunek. Jego wargi są jak zwykle ciepłe i miękkie, lecz smakują jakby inaczej... Czekolada? Tak. To czekolada. Odsuwam się od Ryana i posyłam mu słodki uśmiech. -Możesz dziś u mnie spać? -pytam. Jego oczy powoli zmieniają barwę na czarną. Mam ochotę walnąć się otwartą dłonią w czoło, jednak się powstrzymuję. 
Matka Ryana jest sukubem, a one znane są z uwodzenia swoich ofiar i żywienia się przyjemnością czerpaną podczas stosunku. Gdyby tylko wiedział, że nie miałam tego na myśli...
-Ryan! Nawet o tym nie myśl. -mówię. 
-Wybacz... -odpowiada. -Lepiej będzie jak będę spał u siebie.
-Nie wygłupiaj się. Śpisz u mnie. Przecież Tyler będzie w domu.
-Doobra. -wzdycha i pokazuje mi ręką swojego harleya. -Wskakuj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz